Akceptacja, to ważny element Samoświadomości, czy szerzej, Inteligencji Emocjonalnej. O Inteligencji Emocjonalnej i Samoświadomości pisałam już w kilku wcześniejszych artykułach (m.in. tutaj i tutaj). Warto przypomnieć koncepcję Samoświadomości bo aby móc coś zaakceptować, trzeba to najpierw świadomie zauważyć. 🙂

„Jest jak jest” mawiała moja mądra przyjaciółka, gdy zbyt długo roztrząsałam stan moich myśli i uczuć zwłaszcza dotyczących spraw dawno już minionych.   Już samo usłyszenie tego coś  zmieniało.  Dziś wiem, że uruchamiało  we mnie zaczątek stanu godzenia się z tym co właśnie przeżywam. Akceptacji. 

Wokół akceptacji jest sporo zamieszania. W codziennym języku mówimy: „Po prostu to zaakceptuj”, kiedy widzimy że inne sposoby nie zadziałały, albo kiedy mamy do czynienia z sytuacją która nas przerosła. Z drugiej strony, kultura w której żyjemy zachęca nas do zadaniowości i walki z tym co się wydarza i za takie podejście  dostajemy punkty u siebie i innych ludzi. 

Przyjaciel który zmierzył się ostatnio z diagnozą nieuleczalnej choroby, opowiadał, że nie jest w stanie przestać poszukiwać cudownych środków, bo gdyby przestał to robić, czułby się ze sobą fatalnie. Umysł mu podpowiada że choć to bezowocne, powinien trwać w poszukiwaniach. Potrzeba kontroli okazała się zbyt silna, aby zaprzestać nawet pozorowanych działań, a działaniem próbował złagodzić nieprzyjemne emocje których doświadczał.

Co to jest i po co to robić?

Przy tak silnie utrwalonym postrzeganiu nieustępliwego działania jako uświęconej drogi zmagania się z trudnościami, nie może dziwić, że akceptacja tego co przeżywamy kojarzy się nam z biernością i słabością. I jakby tego wszystkiego było mało, nawet jeśli kusi nas aby pójść ścieżką akceptacji, często nie wiemy od czego zacząć i jak się to w ogóle robi… 

Różni autorzy i różne szkoły proponują swoje rozumienie akceptacji. Klasyczna formuła na przedłużające się cierpienie zawsze zawiera element tego co się wydarzyło  plus opór wewnętrzny przed zaakceptowaniem tego.  

Najbliższe mi jest pojęcie akceptacji zaproponowane przez ACT – Acceptance and Commitment Therapy, w której akceptacja to pewnego rodzaju „gotowość na doświadczanie niechcianych, wewnętrznych doświadczeń takich jak myśli i emocje wiążących się z daną sytuacją”. 

Rewolucyjność takiego podejścia przemawia do nas, kiedy pomyślimy o tym jak bardzo uwarunkowani jesteśmy, aby w obliczu niechcianych i niekomfortowych emocji takich jak smutek, zrobić wszystko aby się od nich „uwolnić”. Przeżywającej smutek osobie  (albo samym sobie) najczęściej doradzamy rozrywkę, odwrócenie uwagi, kieliszek wina albo inny środek znieczulający. 

Ścieżka akceptacji z jej gotowością na doświadczenie tego czego właśnie doświadczamy to radykalna propozycja. Po co się tak męczyć?  – zapyta słusznie sceptyk. Nie lepiej obejrzeć kilka odcinków ulubionego serialu? Pójść się pobawić ze znajomymi?

Dzięki byciu z własnymi myślami i emocjami poznajemy nasz świat wewnętrzny i jego meandry. Uczymy się je obserwować  zamiast uznawać  za namacalny wszechświat, czyli widzimy różnicę pomiędzy rzeczywistością, a światem wewnętrznym. Wreszcie zauważamy, że nasze myśli i emocje zmieniają się aby w końcu przeminąć.

Jak pisze Pema Chodron w „Jak przyjąć to czego nie chcemy otrzymać” :

„Możesz żywić głębokie przekonanie, że wiesz czego doświadczasz, na przykład że jest to strach, złość, lub rozczarowanie. Ale kiedy pozwolisz sobie pozostać w kontakcie z uczuciem i doświadczyć go bezpośrednio, okazuje się, że nie możesz nazwać tego uczucia z taką łatwością. Ten „strach” lub „gniew” przekształca się z jednego w drugie. …..Bezpośrednio doświadczamy, że nic nigdy nie pozostaje takie samo, nawet na chwilę. …To co widzimy, słyszymy, czujemy, smakujemy, czego dotykamy i o czym myślimy ciągle się zmienia. Nawet nasze najcięższe, najbardziej nieprzyjemne emocje nie są trwałe.”

Akceptacja tego co się w nas dzieje  stopniowo nas wzmacnia, budując odporność psychiczną. 

Jak zacząć?

Kiedy akceptacja była dla mnie czymś w rodzaju nieosiągalnego marzenia, pojawiło się w przestrzeni reklamowej hasło do którego czasami z rozbawieniem wracałam: „Korek, nie korek, przecież nie przelecę.” W tamtym czasie to właśnie tkwienie w korkach zajmowało mi dużo czasu i pochłaniało mnóstwo psychicznej energii. Zabawne hasło pomagało mi być w tej sytuacji i nie robić z niej mentalnego dramatu.

Akceptacji możemy się uczyć zaczynając od rzeczy najmniejszych. Akceptacja faktu, że dziś pada deszcz, choć mieliśmy wielką nadzieję na piękną pogodę może być dobrym pierwszym krokiem. Przyglądanie się wściekłym myślom we własnej głowie o tym jak bardzo jest to nie fair i bycie z nimi, obserwowanie ich zamiast się coraz bardziej „nakręcać”  to dobry start. 

Rzeczywistość stale podsuwać nam będzie codzienne sytuacje w których możemy praktykować akceptację. Autobus który odjechał z migotem czerwonych świateł? O całą minutę za wcześnie? Stajemy w obliczu wyboru: możemy wsłuchać się w nasz wewnętrzny, pełen zawodu, obwiniania kierowcy, świata i siebie monolog, albo zaakceptować wszystkie myśli i uczucia które się w nas pojawiły w odpowiedzi na odjazd autobusu. 

Na początku przygody z akceptacją można też spróbować sposobu „zauważam, że”. Zauważam że pojawia się we mnie złość gdy myślę o wczorajszej rozmowie z szefem.  I wytrzymać trzy sekundy na początek z uczuciem złości…

Powodzenia ☺

Similar Posts